"Blaski i cienie Puław."
Legenda związana z Puławami.

Stajnia Carska

Puławski dwór książąt Czartoryskich zawsze przyciągał ludzi nauki i sztuki. Na puławskim dworze pojawiały się również koronowane głowy. Koźmian w swych "Pamiętnikach" odnotował pobyt cara Aleksandra w roku 1804 oraz obecność Fryderyka Augusta, króla saskiego, w roku 1810. Ten pamiętnikarz i poeta miał szansę porównać obie wizyty. Nie on jeden. Świadków tych wydarzeń było wielu. Napływ gości do Puław był, bowiem olbrzymi. Dla wielu zabrakło miejsc w gospodach i zajazdach. Ale Koźmian był osobą szanowaną i lubianą, znalazł gościnę w dworku jednego ze służących Czartoryskich. Został też przedstawiony obu monarchom. I pozostawił w swym dziele ich fotograficzne opisy.



"Pierwszy raz ujrzałem tego księcia - pisał o Fryderyku Auguście - i zachowałem w pamięci rysy jego poważnej, z pozoru surowej, a istotnie dobro, łagodność i spokojność malującej twarzy."


Niechże nikogo nie dziwią takie słowa. Koźmian to dworak i służalec, służalec nie anarchista. Nigdy nie unikał słów wielkich i wzniosłych, kiedy przychodziło opisywać możnowładców. Carowi - zwanemu w Pamiętnikach cesarzem, gotów byłby nieba przychylić. Tak go zobaczył w Puławach:



"Cesarz Aleksander miał wtedy lat 22 (lub cztery), gdyby był prywatnym człowiekiem, byłby najpiękniejszym, najurodziwszym z twarzy i postaci, najmilszym w obcowaniu, najprzyjemniejszym, najgrzeczniejszym z wychowania, które odebrał i z zalet umysłowych, którymi jaśniał, młodzieńcem; cóż dopiero mocarz najpotężniejszego państwa w samym środku rozkwitniętej wiosny, bożyszcze, że tak powiem, z początku panowania swego swoich i obcych nadzieja całej ludzkości."


Łatwo dostrzec, że w pamiętnikarzu więcej entuzjazmu, sympatii, ba uwielbienia, wyzwalała osoba cara. A jak przebiegały same wizyty?

Fryderyk August został przyjęty w pokojach ozdobionych tym, co Puławy miały najpiękniejszego. Ale król za nic miał te puławskie ozdoby, cacka, bibeloty i świecidełka. Polecił je usunąć ze swoich apartamentów. Służba więc umieściła w pokojach znakomitego gościa jedynie skromne i szczupłe łóżko żelazne, które zawsze wożono w królewskich bagażach. Nie przyjął też gość warty, czyli straży przed progiem, zadowolił się jedynie strażą honorową przy bramach dziedzińca. Obiad zaś spożywał w samotności. Pożegnanie też było oschłe. Żadnych wylewności. Odbyło się na nadwiślańskim brzegu. Księciu Czartoryskiemu nie zezwolił nawet, aby towarzyszył mu w drodze na statek. To generał Sokolnicki wprowadził króla na pokład. Kotwicę szybko podniesiono, statek popłynął wartko, z prądem, ku Warszawie. Koźmian nie zapisał, czy pomachano sobie chusteczkami. Gospodarz nie był, więc kontent z niemieckiej pedanteryjnej etykiety. Księżna zaś była wielce zawiedziona, że jej wysiłki wynajdowania sposobów bawienia gości nie zostały skwitowane nawet grzecznym słowem. A przecież zapamiętano w rodzinie Czartoryskich święto sprzed sześciu lat, gdy pod Puławy nadciągnął car Aleksander z osiemdziesięcioma tysiącami wojska. Potrafiono wyżywić i taką armię, ale ileż padło wówczas czułych i miłych słów! Ach, gość z Petersburga - wzdychał Koźmian - ten dopiero czarował. Faktycznie, był uprzejmy, grzeczny, ujmujący. Gdzie takiemu niemieckiemu mrukowi do rosyjskiego światowca! Cesarz - zachwycał się nasz olśniony pamiętnikarz - jeździł zawsze w otwartym powozie z księżną Czartoryski, Wirtemberską, panią Zamoyską. Księżny Wirtemberskiej inaczej nie nazywał tylko "ma tante". Atmosfera zbratniania udzieliła się również słynnemu polakożercy, carskiemu dworakowi Nowosilcowi. Ten do księcia Adama Czartoryskiego zwracał się słowami: "Cher Adam".

Odwiedzał cesarz Świątynię Sybilli, Gotycki Domek, rozczulał się nad narodowymi pamiątkami plskimi. Księżna opowiadała o swoich zbiorach, czyniła to z pasją, bo sposobność do egzaltowanych uniesień była wprost niecodzienna, a gość "tym więcej okazywał, jak go wszystko obchodzi, jak zajmuje, co polskie, jakby chciał dać do zrozumienia, że będzie ich opiekunem i stwórcą". To dalsze słowa zachwyconego pamiętnikarza. W ostentacyjnych uprzejmościach nikt w Puławach nie dostrzegał wyrachowanej gry politycznej.
I jeszcze jeden szczegół. W księdze, gdzie zwykli zapisywać się odwiedzający Świątynię, złożył swój podpis. Nie chciał jednak swoją sygnaturą nowej zacząć, lecz księgę "dawną swoim imieniem zamknął".

W tym czasie, kiedy w Puławach okazano tyle grzeczności, uprzejmości i łaskawości dla Polaków, Napoleon już gromadził hufce. Pod Austerlitz wśród pokonanych znalazł się również car Aleksander. W Polsce o jedności mowy być nie mogło, byli, więc zachwyceni sukcesami Bonapartego i przerażeni. Obóz puławski wpadł w panikę. Na dworze Czartoryskich zapanowała rozpacz. Najbardziej lękano się o losy cara Aleksandra. Ten jednak szczęśliwie uszedł z życiem z pola bitwy. Z terenów austriackich przez Kraków umykał do swego Petersburga. Trasa ucieczki wiodła szlakiem polskich królów, od Krakowa ku Wilnu. Wisłę przekroczył, jak wcześniej Bolesław Śmiały i Stanisław August Poniatowski, pod Piotrawinem. Wśród ludu przetrwały anegdoty o carskiej ucieczce. W pewnym miasteczku wygłodniały monarcha ruszył do klasztoru i znanego z gościnności przeora miał błagać o posiłek. Przeor wziął go za oficera pobitej armii, uraczył chlebem i wódką, nie odmówił sobie też żartu pod adresem uciekiniera.

- Podobno waszemu cesarzowi okrutnie napędzono strachu - tak brzmieć miała kpina.
- Strachu nie - wyjaśniał gość - ale przegraliśmy bitwę.

Żarcik duchownego przytoczył Koźmian. Miejsca zdarzenia jednak nie podał. A facecjoniści z okolic Opola Lubelskiego jeszcze dzisiaj zapewniają, iż to na opolskiej plebanii miał miejsce ów dialog. Aleksander po posiłku dotarł do Lublina. Tu postanowił wypocząć. Koźmian, choć pamiętnikarz skrupulatny, nie wskazał również miejsca postoju. Te fakty znał, bowiem jedynie z przekazów. Mało znana lubelska legenda głosi, że carski postój wypadł w zajeździe kulawego Joska. Zajazd Joska zwano później stajnią carską bądź aleksandryjską. Nie były to określenia sprzyjające popularności, gospody lublinianie nie lubili. O postoju cara w Lublinie zapomniano. Aleksander zatrzymał się jeszcze w Międzyrzeczu. Miało się to zdarzyć przed domem księcia Konstantego Czartoryskiego. A cel przyświecał carowi jeden. Zmiana koszuli. Gdyż tej, co miał na grzbiecie, nie zmieniał od Austerlitz.

Autorzy: Pillich Marta, Baranowska Monika, Bartoś Małgorzata kl.IIIg